Post powstał w ramach projektu Klubu Polki na Obczyźnie, pt. „Jak przetrwać zimę”. Serdecznie zapraszam do czytania wpisów pozostałych klubowiczek, pełna lista znajduje się tutaj: klubpolek.pl
***
Taka zima, w której w ciągu dnia na upartego można się opalać, nie stanowi większego wyzwania, które to trzeba by „przetrwać”, ale temat podjęłam, żeby pokazać, że i tu nam czasem nosy marzną. Zwłaszcza, że gdyby pięć lat temu ktoś mi powiedział, że w Dubaju będę spać opatulona w ciepłą bawełnianą pidżamę i skarpetki, wyśmiałabym totalnie. Pamiętam też zdziwienie, jakie odczuwałam na widok kobiet spacerujących po plaży odzianych w zimowe kurtki i kozaki.
Obecnie wprawdzie kozaków nie mam, ale zdarza mi się założyć kurtkę przy +18C, rękawiczki bez palców i najlepiej ciepłe skarpetki. Bo ten wiatr od morza taki „zimny”.
Sposób w jaki odczuwam te „niskie” temperatury nie przestaje mnie zadziwiać. W Dubaju w czasie najsroższej zimy, czyli w grudniu i styczniu, marznę wieczorami i wczesnym rankiem przy +16C tak samo jak w Polsce przy +2C.
Zbudowałam teorię zachowania różnicy temperatur w skali roku. W Polsce w lecie miewamy ok. 30-35C, zimą zaś ok. 0C (uśredniając, ostatnimi laty). Czyli różnica między powiedzmy styczniem, a lipcem to ok. 30C. W Dubaju różnica jest taka sama, z tym że u nas waha się od powiedzmy 18-20C do 45-50C… I cóż ten biedny organizm ma zrobić, poza trzęsieniem się z zimna?
Do tego dochodzi brak ocieplania budynków. Zupełnie zrozumiały, w końcu po co ocieplać budynki w miejscu, gdzie w ciągu dnia temperatura nie spada poniżej 18-20C? Nocą jednak nogi marzną…
Małż strzelił mi fotkę z rok temu w styczniu. Byliśmy wtedy na plaży, piknikowaliśmy pod palmą. Na tym zdjęciu jestem odziana w trampki, długie spodnie, szalik i żakiet. W tle, daleko za mną – turyści. Skąd wiem, że to nie stali mieszkańcy? Ubrani byli w bikini/szorty i mokrzy od morskiej wody, do której większość rezydentów w styczniu się nie zbliża.
Jak więc przetrwać? Odpowiednio ubranym:
Pomijając te „mrozy”, pogoda w Dubaju w ciągu dnia jest fantastyczna. To tak zwany outdoor season. Grillowanie, plażowanie, rower, spacery, innymi słowy – życie na zewnątrz.
Zimową porą zdarza się też, że pada. Jednak tu jak nigdzie indziej, powiedzenie „z dużej chmury mały deszcz” ma swoje odzwierciedlenie w naturze. Kilka dni temu nad moim osiedlem przeszły ciężkie, ciemne chmury. Grzmiało i huczało. I? I spadło pięć kropel deszczu. Może nie dosłownie, ale w bardzo bliskim przybliżeniu.
A tak wygląda prognoza pogody na koniec lutego 2016:
Zimny u Was ten koniec lutego jak cholera… Brrr, aż mnie ciary przeszły ;-). A tak serio, to jak piszesz – wszystko jest kwestią przyzwyczajenia organizmu do panujących tu czy tam temperatur…
Tak obstawiam. Ale jak wytłumaczyć, że z roku na rok co raz gorzej znoszę tu lato? Tzn. hellfire, jak nazywam tę porę roku w tym miejscu ;) Już zaczynam planować ewakuację :)